Miraże, Sylwia Zientek

Miraże to opowieść o bardzo nierównej miłosnej realacji (której celowo nie nazywam związkiem) między dwojgiem bohaterów: panią mecenasową Korczyńską, pochodzącą z klasy średniej młodą, rozkapryszoną mężatką, i biednym, ale bardzo romantycznym poetą Julianem. Tłem ich rozwijającej się z dnia na dzień znajomości jest Warszawa w połowie lat trzydziestych.

Uwaga SPOILER!

Autorka miała bardzo ciekawy pomysł na książkę. Temat przewodni, jaki wybrała, czyli transpłciowość jest praktycznie nieobecny w polskiej literaturze, dlatego dostaje ode mnie ogromnego plusa za, cóż, trzeba nazwać rzecz po imieniu, odwagę.
Niestety Sylwii Ziętek zabrakło umiejętności pisarskich, by ów dobry pomysł przekuć w ambitną lekturę i wyszło, to, co zazwyczaj w takich sytuacjach wychodzi, czyli średniej jakości czytadło.

Co się autorce udało? Bez wątpienia przedstawienie klimatu przedwojennej Warszawy: jej rozlicznych lokali i bogatego życia nocnego. Zwrócenie uwagi na trudną sytuację kobiet, w dwudziestoleciu międzywojennym ciągle jeszcze pozbawionych wielu praw i zmuszanych konwenansami do małżeństwa oraz rodzący się w Polsce feminizm i pierwsze wyraźne jego przejawy. Główna bohaterka przypominała mi Hankę z książki Pamiętnik pani Hanki, Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, choć tamta powieść i jej bohaterka zrobiły na mnie dużo lepsze wrażenie.

BARDZO denerwowały mnie błędy i nieścisłości w powieści, których było sporo. Rozbieżności w miejscu i czasie akcji, rozliczne powtórzenia. Podam dwa przykłady, żeby nie być gołosłowną: pierwszy rozdział powieści rozpoczyna się w maju 1935 roku i opisuje Juliana błąkającego się po prowincji w dość opłakanym stanie. Kolejny rozdział przenosi nas rok wcześniej i chronologicznie poznajemy całą historię Juliana i Liliany, by ostatecznie dojść do sceny początkowej i tego, co po niej. Tu jednak mamy rewoltę czasową: jest kwiecień 1935...
Przyład drugi: na stronie 67 Julian zmienia pracę: z Państwowego Urzędu Telekomunikacyjnego trafia do redakcji Bluszczu, gdzie tygodniowa pensja jest o pięćdziesiąt złotych niższa niż w urzędzie.
Na stronie zaś 170 czytamy: "(...) zmienił pracę na znacznie bardziej zajmującą (do tego płatną o pięćdziesiąt złotych tygodniowo więcej".

Może to drobnostki, ale moim zdaniem takie błędy świadczą o braku szacunku dla czytelnika i o wyjątkowo niedbałej korekcie książki (za którą odpowiadają w tym wypadku 2 osoby). Potęgowały one moje wrażenie, że dostałam książkę niegotową, bez ostatecznej redakcji....
Generalnie uważam, że powieść jest niedopracowana, płaska, jej konstrukcja ma wiele słabych momentów, bohaterowie są jednowymiarowi, wręcz przerysowani, o czym świadczą m.in. karykaturalne uwielbienie Liliany dla Krzywickiej i jej obłędna więc tęsknota za Paryżem.

Zmarnowany potencjał. Szkoda :(

Ocena: 3/6

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Instrukcja nadużycia, Alicja Urbanik-Kopeć

Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, Bernd Heinrich

Kocie oko, Margaret Atwood